Celestun, czyli kraina flamingów
Celestun to niewielka nadmorska miejscowość położona ok 100 km na zachód od Meridy. Jest tak odmienna od kurortów położonych po drugiej stronie półwyspu Jukatan, że aż trudno uwierzyć, że to całkiem niedaleko. Celestun jest malutkie, ma pustą plażę, idealną na spokojny relaks oraz obserwację flamingów. Bo to właśnie z powodu flamingów przeciętny turysta trafia do Celestun, Tak też było w naszym przypadku.
Obserwować flamingi w Celestun można w dwóch różnych miejscach, o czym nie wiedzieliśmy jadąc tam, więc zaraz Wam wszystko opiszę.
Zaraz przy wjeździe do miasteczka znajduje się Parador Turístico Celestún skąd wypływają łódki na wycieczki po rzece Celestun oraz lesie mangrowym. Podczas tych wycieczek możemy oczywiście obserwować flamingi i inne ptaki, a jeżeli będziemy mieć szczęście to również krokodyle. Łódki, które tam pływają zabierają max 6 osób i koszt takiej łódki to 2400 MXN (bez względu czy będą 4 czy 6 osób). Tak więc w naszym przypadku przydałyby się 2 dodatkowe osoby.
Przy kasach są toalety, sklepik i można tam spotkać szopy pracze. Nie pytajcie mnie dlaczego akurat tam mieszka całe ich stado, ale są bardzo zabawne i chętnie podchodzą do ludzi (oczywiście są nauczone, że ludzie je karmią, co wiadomo nie jest dla nich dobre).
Nam nie do końca uśmiechało się wydawać 2400 MXN za łódkę, szczególnie, że wcześniej czytałam, że można znaleźć łódki za 400 MXN za osobę. Pojechaliśmy więc do centrum i na plażę skąd również odpływają łódki, zwane przez panią z kasy w Parador Turístico Celestún „piratami”. Nam piratów nie przypominali, a łódki mieli całkiem podobne. Tyle, że 8-osobowe. Cena za prywatną łódkę taka sama, czyli 2400 MXN, ale jeżeli zdecydujemy się popłynąć z innymi i jest 8 osób, to cena jest 400 MXN za osobę. My wynikowo nie zapłaciliśmy za Adasia, ale oznaczało to też, że albo musiał siedzieć u nas na kolanach albo ktoś musiał siedzieć na dziobie (nie polecam przy większych falach).
Warto zaznaczyć, że wycieczki startujące na plaże nie wpływają na rzekę, a jedynie na chwilę zanurzają się w lesie mangrowym. Większość czasu spędzamy na otwartym morzu. Flamingi oczywiście były, ale szczerze mówiąc nie tyle, ile się spodziewałam. Wycieczka trwała 2 godziny, z czego w sumie sporą część czasu spędziliśmy na płynięciu wzdłuż wybrzeża. Na pokładzie łódki były kamizelki jedynie dla połowy pasażerów i nie było nic w rozmiarach dla dzieci. Fakt, że morze jest bardzo płytkie tam, gdzie płynęliśmy, ale jednak…
Czy wybranie wycieczki z plaży było dobrą decyzją? Do końca nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Dzieciom się bardzo podobało, ale ja chyba spodziewałam się czegoś innego. Wybór należy do Was!
Lancz zjedliśmy w barze na plaży Palapa el coco loco. Bardzo lokalnie i tylko po hiszpańsku. Ale wjechały wielkie ceviche dla nas i ryba dla dzieci. Za to zaskoczyła nas trochę cena, bo jednak tacos, które jedliśmy wcześniej były sporo tańsze.
1 Odpowiedź
[…] lotki, aby nie moc dalej latać 🙁 Tak więc, dużo bardziej wolałam podziwiać flamingi w Celestun, mimo, że z daleka, ale na […]