Xcaret Park, czyli Meksyk w miniaturze
Xcaret Park, to bardzo popularny ekologiczny park rozrywki położony kilka kilometrów na południe od Playa del Carmen. Wchodzi w skład większej grupy parków Xcaret Experience (do której należą m.in. Xplore słynący z mega zip lines oraz Xel-Ha, czyli naturalny park wodny). Nazwa pochodzi od pre-kolumbijskiej osady Majów – Xcaret, której pozostałości znajdują się obecnie na terenie parku.
Bilety do parku najlepiej kupić przez internet, ale nie ma konieczności kupowania ich z wyprzedzeniem. Do wyboru mamy 3 pakiety: podstawowy, Plus oraz Total. My zdecydowaliśmy się na pakiet Plus, w którego cenę wchodził bufet lanczowy w jednej z 5 restauracji, możliwość korzystania ze strefy Plus (m.in. darmowe szafki) oraz sprzęt do snorklowania (zarówno na rafie jak i płetwy do używania w podziemnych rzekach). Tomkowi udało się też znaleźć jakieś kupony rabatowe dające nam 10% zniżki, ale niestety na miejscu okazało się, że były tylko dla lokali i musieliśmy dopłacić te 10%. Tak więc, kombinowanie na nic się nie zda, bo odbierając bransoletki w kasach, bardzo szczegółowo kontrolują bilety i wyszukują wszelkie niezgodności.
My do parku dotarliśmy chwilę po godzinie 9 rano i dzięki temu udało się nam zaparkować bardzo blisko wejścia (parking jest darmowy). Kiedy tylko przekroczymy bramy parku powitają nas papugi po prawej, a flamingi po lewej stronie. Wszyscy oczywiście chcą zrobić sobie z nimi zdjęcia, więc nie raz robią się kolejki. A niepotrzebnie, bo miejsc do robienia zdjęć z papugami w parku jest jeszcze kilka. Musze przyznać, że zawsze zastanawia mnie fakt, że papugi czy flamingi nie odlatują z parków, taki jak ten, tylko faktycznie siedzą grzecznie na miejscu. Szczerze mówiąc, zakładam, że niestety mają podcięte lotki, aby nie moc dalej latać 🙁 Tak więc, dużo bardziej wolałam podziwiać flamingi w Celestun, mimo, że z daleka, ale na wolności.
W Parku wyznaczonych jest kilka tras. My po zostawieniu naszych torb w szafkach przy strefie Plus ruszyliśmy trasą białą. Tam po drodze spotkaliśmy 2 gatunki meksykańskich sarenek, a dalej w planie były odwiedziny u jaguara i pumy. Wynikowo okazało się, że wybieg dzikich kotów jest w renowacji, a zwierzęta zostały gdzieś przeniesione. Osobiście nie przepadam za trzymaniem tego typu zwierząt w niewoli, ale nie znam historii kotów z Xcaret, więc nie będę krytykować bezpodstawnie. Wybieg w każdym razie jest ogromny i bardzo przypomina ich naturalne środowisko.
Kolejnym punktem na naszej trasie była ptaszarnia, która na prawdę robi wrażenie. Jest bardzo duża i mieszka w niej wiele ptaków. Są papugi, tukany, pelikany, kilka ptaków drapieżnych i cała masa małych latających dookoła ptaszków. Wszystko jest bardzo zielone, jest dużo kwiatów i kilka wodospadów. W ptaszarni można nawet zobaczyć ptaszki świeżo wyklute z jajek łącznie ze ślepymi i gołymi tygodniowymi papugami!
Przy białej trasie znajduje się również motylarnia – też bardzo duża, ale w tym roku już dosyć motylków się naoglądaliśmy na wyspie Mainau i w Luksemburgu, więc Adaś nie był za bardzo zainteresowany.
Dalej mamy wioskę Majów, gdzie można spotkać lokalnych artystów pracujących z rękodziełem oraz sztuczny cmentarz z grobami w przeróżnych wymyślnych kształtach. Na końcu trasy białej możemy jeszcze odwiedzić boisko do gry w pelotę oraz Discover Mexico, czyli taki Meksyk w miniaturze – najważniejsze budowle z całego kraju zebrane w jednym miejscu. Jedynym wyzwaniem w podziwianiu miniaturowych kościołów i piramid jest fakt, że zostały umieszczone na dachu sklepów. Co oznacza całkowity brak cienia. Ale na pozostałym terenie parku jest bardzo dużo pięknej zieleni, więc te kilka minut na prażącym słońcu da się wytrzymać 🙂
Po przejściu trasy białej przyszła kolej na trasę niebieską. A tam kolejno odwiedziliśmy akwarium (z kolorowymi rybkami i mini rafą koralową), rekiny (z którymi można pływać, ale zdecydowanie nie wyglądało to ciekawie w małym zamkniętym basenie) oraz żółwie morskie. Dziesiątki żółwi. Od małych do ogromnych. Podobno są tam przywożone z różnych plaż w Meksyku, gdzie były zagrożone i mają być wypuszczone do oceanu w przyszłym roku. Absolutnie nie wolno ich dotykać, żeby się nie przyzwyczaiły do ludzi. A korci bardzo, bo są dosłownie na wyciągniecie ręki! Duże żółwie podobno były nieskutecznie wprowadzane do oceanu i już najprawdopodobniej na zawsze będą musiały pozostać w parku 🙁
Przy trasie niebieskiej można też odwiedzić delfiny. Można też za tone kasę z nimi popływać. Ja jestem przeciwniczką trzymania delfinów w małych basenach i na pewno nigdy nie zdecydujemy się na pływanie z nimi w takim miejscu. Ale informuję, gdyby ktoś był zainteresowany.
Na lancz wybraliśmy bufet w La Cocina. I powiem Wam, że rzadko się zdarza, żeby w parku rozrywki było tak dobre jedzenie. Wybór był na prawdę ogromny, a jedzenie wysokiej jakości. La Cocina to kuchnia meksykańska i dzięki temu jeszcze na koniec mieliśmy okazję spróbować dań, których wcześniej nie jedliśmy, np kurczaka w sosie molle (z czekoladą). Do tego sałatki, owoce, desery, lody i napoje bez ograniczeń (bezalkoholowe + 1 piwo na dorosłego).
Po lanczu przebraliśmy się w stroje kąpielowe, spakowaliśmy część rzeczy do specjalnej torby i ruszyliśmy na wyprawę podziemną rzeką. W parku jest właśnie super opcja, że torby z naszymi rzeczami są transportowane na drugi koniec podziemnych rzek, a więc możemy się później spokojnie przebrać bez konieczności wracania do szafek. My zapakowaliśmy tylko buty i ręczniki, ale można spakować wszystko, bo torby są ogromne.
Do wyboru mamy 3 rzeki, każda jest trochę inna, ale raczej nie dacie rady przepłynąć wszystkich. Nam przepłyniecie jednej rzeki zajęło ok 45 min i wcale nie było takie łatwe jak by się zdawało. Mieliśmy oczywiście kamizelki i wypożyczyliśmy też płetwy, ale nie wiem czy bardzo nam pomagały. Żałuję za to, że nie mieliśmy ze sobą okularków. Temperatura wody w rzekach wynosi podobno jedynie 22 stopnie i trochę się baliśmy, że będzie nam zimno, ale zupełnie niepotrzebnie. Było na prawdę super i wg mnie to jedna z najfajniejszych atrakcji w parku. Dla jasności, rzeki te są całkowicie naturalne i m.in. one były inspiracją do założenia parku.
Po pokonaniu rzeki było snurkowanie w lagunie. A na koniec Gabi i Adaś szaleli w Children’s World, czyli specjalnej sferze tylko dla dzieci (do 12 lat). Znajdziemy tam tor przeszkód i zjeżdżalnie do wody. A wszystko to na pięknym zielonym terenie. Jeżeli macie, to tam przydałyby się specjalne buty do wody. Głównie dlatego, że chodzenie po linach w małpim gaju na boso jest dosyć nieprzyjemne, a jest on bezpośrednio połączony ze zjeżdżalniami do wody, więc nie da się butów zakładać i ściągać do chwilę.
O 17.30 udaliśmy się na show jeździeckie i pokaz koni azteckich. Podczas 30-minutowego pokazu mogliśmy podziwiać zarówno ujeżdżanie jak i woltyżerkę. Ale Gabi uważała, że konie nie wyglądały na szczęśliwe i zadbane. Więc tutaj też mieliśmy mieszane uczucia.
Na koniec dnia wszyscy obecni w parku idą w stronę teatru, gdzie o 19 rozpoczyna się wielkie show. Teatr jest ogromny i na pewno dla wszystkich starczy miejsc, ale warto przyjść tam wcześniej jeżeli nie chcemy siedzieć bardzo daleko w tyle. Pierwsza część show trwa 40 min i jest po prostu fantastyczna. Na początku mamy pokaz gry w pelotę, a następnie innej gry ognistą piłką (jakby unihokej tylko piłka się paliła!). Kolejno była przedstawiona historia najazdu Kolumba i wprowadzenia chrześcijaństwa. Po 10 minutowej przerwie był super pokaz latających mężczyzn (Papantla flyers). A potem już niestety dla nas było nudnawo. Kolejno mogliśmy usłyszanej i podziwiać muzykę oraz tańce z różnych części Meksyku. Jeżeli ktoś się bardzo interesuje to na pewno będzie zachwycony. Szczerze mówiąc, nie dotrwaliśmy do końca, więc nie wiemy jaki jest finał i czy warto na niego czekać. Wyszliśmy chwilę przed godziną 21 i przynajmniej nie musieliśmy przeciskać się przez tłum i szybko wyjechaliśmy z parkingu.
Info praktyczne:
Za pakiet Plus zapłaciliśmy 165 USD za dorosłego oraz 124 USD za dziecko (5-11 lat). Tak jak wspomniałam w cenie mieliśmy bufet lanczowy z napojami bez ograniczeń, możliwość korzystania ze strefy Plus (w tym darmowe szafki) oraz sprzęt do snurkowania. Mimo tego, że na stronie było podane, że zarówno za szafki jak i za sprzęt trzeba zostawić kaucję, nikt nas o to nie prosił.
Na stronie parku znajdziecie również informację, że nie wolno wnosić własnego jedzenia. Ale plecaków nikt nie sprawdza, więc bez stresu. W wielu miejscach można sobie nalać wodę do butelek, ale nie ma za bardzo miejsc, gdzie można zjeść własny prowiant, jeżeli taki weźmiecie (tzn. są zwykłe ławki w wielu miejscach, ale nie ma stolików).
Za dodatkową opłatą można: pływać z delfinami, rekinami, nurkować, latać ze spadochronem za łódką itd. Można też zjeść ekskluzywną kolację w czasie wieczornego show siedząc w pierwszym rzędzie oraz wykupić pakiet fotografii (w całym parku jest wiele miejsc, gdzie automaty robią zdjęcia). Nam zapłacona cena wydawała się wystarczająca i nie mieliśmy ochoty wydawać już więcej. Szczególnie, że zaliczenie wszystkich podstawowych atrakcji Parku zajęło nam cały dzień. A i tak wieża widokowa oraz przeprawa łódką po podziemnej rzece były zamknięte, więc nie udało się nam ich zaliczyć.
Podsumowując, spędziliśmy w Parku fantastyczny dzień. Największe wrażenie zrobiła na nas podziemna rzeka oraz piękne żółwie, które można było zobaczyć tak z bliska. Oczywiście, tak jak napisałam wcześniej, miałam mieszane uczucia co do ptaków oraz delfinów, ale taki już urok tego typu miejsc.