Jerozolima, czyli Święte Miasto, 20 czerwca 2015
Zanim opiszę naszą wyprawę do Jerozolimy warto wspomnieć, że Gabrysia mimo to, że poszła spać późno, wstała dziś rano przed 7 i absolutnie odmówiła dalszego spania. Tomek zabrał ją na taras na dachu na poranną zabawę, żebym mogła jeszcze chwilę pospać po nocnych przygodach. A w nocy dziecko nam spadło z łóżka 2 razy. Całe szczęście, że obok jej łóżka leżały zapasowe poduszki, na które spadła i nawet sie nie obudziła. Za to ja mam chyba jakiś 6 zmysł, że sie obudziłam i patrzę a dziecka nie ma w łożku… No ale nic sie nie stało na szczęście. Dzisiaj łóżko przyblokowane jest walizką i stolikiem 🙂
Tak więc po porannej zabawie i śniadaniu ruszyliśmy w drogę do Jerozolimy. Bo jak to byc w Izraelu a nie byc w Jerozolimie. Jako, że dziś sobota, czyli Szabas, nie działa komunikacja miejska, czyli autobusy ani pociągi. Jedyne co funkcjonuje to taksówki albo tzw. szeruty, czyli takie nasze minibusy, które jeżdżą na wyznaczonych trasach. Ich kierowcy to pewnie muzułmanie albo chrześcijanie, skoro Żydzi maja wolne. W hotelu wskazano nam najbliższy przystanek, na który sie udaliśmy. Rozkładu oczywiście brak. Wiec trzeba stać, czekać i machać kiedy sie wypatrzy nadjeżdżający szerut. Tak też zrobiliśmy i udało nam sie całkiem sprawnie dostać na dworzec centralny. Tam przesiadka na kolejny szerut, tym razem międzymiastowy. Ten rusza dopiero kiedy jest pełny, czyli ma 10 pasażerów. W naszym przypadku zajęło to ok 5 min. Podróż do Jerozolimy trwała ok 45 min i Gabrysia ją przespała. Szeruty zatrzymują się przy jednej z bram do starego miasta: bramie Damaszek. Stamtąd więc ruszyliśmy na zwiedzanie.
Stara część Jerozolimy otoczona jest wysokimi murami i wejść do niej można przez jedną z kilku bram. Miasto dzieli sie na kilka dzielnic, które są zamieszkane przez różne grupy wyznaniowe. Największa cześć jest muzułmańska, poza tym mamy dzielnicę żydowską, chrześcijańską i ormiańską. Najwieksza cześć należy do muzułmanów i właśnie tam znajduje sie droga krzyżowa, którą przeszliśmy stacja po stacji. Cała ta dzielnica to jeden wielki labirynt wąskich uliczek pełnych sklepików i straganów z wszelkiego rodzaju pamiątkami, ubraniami i generalnie masą badziewia. Na szczęście nie próbują za bardzo zachęcać do zakupów. Droga krzyżowa prowadzi po jednej z takich uliczek pomiędzy straganami, więc cieżko się wczuć w atmosferę. Szczególnie słuchając ciągłych nawoływań z meczetu. Droga krzyżowa kończy sie w Bazylice Grobu Pańskiego, która wznosi sie w miejscu, gdzie Chrystus został ukrzyżowany oraz pochowany. We wnętrzu bazyliki znajduje sie Grób Jesusa, skała na ktorej stał krzyż oraz kamień, na którym leżał Jezus. Bazylika jest ogromna i składa sie z wielu kaplic, które należą do różnych kościołów chrześcijańskich (katolickich i prawosławnych).
Jako, że nasz dzielny mały piechur był już bardzo zmęczony, ograniczyliśmy zwiedzanie Bazyliki do minimum (kolejka do Grobu była bardzo długa, więc zrezygnowaliśmy).
Przyszedł czas na napełnienie pustych brzuszków. Udało sie nam jakoś wydostać z dzielnicy muzułmańskiej i dojść do części ormiańskiej, gdzie zjedliśmy obiad w tamtejszej tawernie.
Potem przyszła kolej na dzielnicę żydowska i słynną Ścianę Płaczu, czyli część muru zachodniego, który jest pozostałością po Świątyni Jerozolimskiej. Jest to najbardziej święte miejsce dla Żydów, którzy przybywają tam, aby składać swoje modły do Boga. Wielu z nich zapisuje swoje prośby na karteczkach i wciska je w szczeliny w murze. Niestety jako, że bylismy bez przewodnika, nie widzieliśmy, że jest osobna cześć dla kobiet i osobna dla mężczyzn, ale szybko nas pokierowano. Jako, że dziś Szabas, nie wolno było robić zdjeć.
Na koniec udaliśmy się jeszcze poza mury starej Jerozolimy do Kościoła Wszystkich Narodów, czyli Bazyliki Konania. Jest to katolicki kościół stojący na zboczu góry Oliwnej zaraz obok ogrodu, w którym Jezus modlił sie przed skazaniem na śmierć. Jest to kościół zbudowany z funduszy pochodzących z wielu krajów świata i dlatego wlasnie nazywany jest Kościołem Wszystkich Narodów.
Oczywiście zwiedzać Starą Jerozolimę można 2 razy dłużej, ale z małym dzieckiem tempo poruszania sie było raczej wolne, więc na tym postanowiliśmy skończyć. Czekał nas jeszcze półgodzinny spacer do miejsca odjazdu autobusów (cały czas pod górkę), który Gabrysia przebyła już na ramionach tatusia. Jeszcze zanim złapaliśmy szerut do Tel Aviv zaopatrzyliśmy się w tutejsze przysmaki (jakieś słodkie placki-ciastka). Gabrysia dostała nawet jednego za darmo, kiedy oglądała zafascynowana jak się je smaży. Potem zażyczyła sobie falafla w kształcie serduszka, którego też spałaszowała.
W drodze do Tel Aviv spaliśmy już wszyscy. Potem jeszcze trzeba było złapać kolejny szerut w pobliże naszego hotelu, ale wszystko poszło bardzo dobrze.
Kolacja miała miejsce w… hmmm lodziarni. Jakoś nikt nie miał juz ochoty na jedzenie a Gabrysia marudziła, ze chce lody cały dzień. A że wytrwale maszerowała większa cześć dnia, to się jej należała nagroda.
Info praktyczne:
szerut w Tel Aviv 8 szekli (ILS)/os
szerut Tel Aviv – Jerozolima 35 ILS/os
W soboty jest Szabas i wszystko co koszerne jest zamknięte, nie działają żydowskie restauracje, ani komunikacja miejska, jedynie taksówki i szeruty.
W Jerozolimie w miejscach świętych dla Żydów, kobiety musza mieć zakryte ramiona, a mężczyźni nakrycia głowy (rozdają za darmo przy Ścianie Płaczu). Poza tym, nie ma żadnych nakazów, ale ja w dzielnicach muzułmańskich lepiej czułam sie z szalem na ramionach jednak.
W Jerozolimie można spotkać wielu uzbrojonych żołnierzy. My na szczęście jakoś wielu nie widzieliśmy, ale Tomek podczas ostatniej wizyty tak.