Park Biosfery Sian Ka’an, czyli tam gdzie rozpoczyna się niebo
Rok temu przeglądając relacje na IG zobaczyłam zdjęcia i filmy z Parku Biosfery Sian Ka’an i od razu wiedziałam, że musimy koniecznie tam pojechać podczas naszej wizyty w Meksyku.
Sian Ka’an oznacza w języku Majów dosłownie „tam, gdzie rozpoczyna się niebo”. Jest to jeden z największych terenów ochronny biosfery w Meksyku obejmujący 652 000 hektarów i chroni różne ekosystemy z czego wyróżniamy: lasy namorzynowe (mangrowe, wiecznie zielone), dżunglę, bagna oraz rafę koralową.
Do rezerwatu nie bardzo da się pojechać samodzielnie, więc sprawdzaliśmy różne możliwości. Większość biur ma w swojej ofercie podobne pakiety, w które wliczone są wycieczka łódką, transport z hotelu oraz lancz. Wynikowo zdecydowaliśmy się na wycieczkę z Dominiką, polską przewodniczką, która od 7 lat mieszka i pracuje w Meksyku. Uznaliśmy, że skoro i tak już wydamy na tą wycieczkę majątek, to fajnie by było mieć też polskiego przewodnika, a do tego osobę, która organizuje kameralne wycieczki z indywidualnym podejściem do klienta, a nie masówkę dla wszystkich. Dominika prowadzi fantastyczne konto na IG oraz bloga, gdzie możecie znaleźć liczne inspiracje dotyczące Meksyku i nie tylko. Koniecznie zajrzyjcie na https://domitravelstories.pl/
Dominika jest na prawdę super przewodnikiem i jeżeli będziecie na Jukatanie bardzo polecam wybrać się z nią na jedną z oferowanych wycieczek. Opowiadała nam o rozwoju Tulum, o rezerwacie, o zwierzętach, o zmianach jakie zaszły w okolicy w ostatnich 2 latach po pandemii oraz trochę o samym życiu w Meksyku. Dla dzieci też lepiej, jeżeli przewodnik mówi po polsku, a nie po angielsku i mogą zadawać pytania jeżeli coś je interesuje (a Gabi i Adaś bez wątpienia mieli pytania).
Naszą przygodę z Sian Ka’an rozpoczęliśmy o 7.30 rano. Wtedy też zostaliśmy odebrani z hotelu i ruszyliśmy w stronę rezerwatu. Odległość z Tulum nie jest bardzo duża, bo to jedynie 25 km, ale biorąc pod uwagę stan dróg jechaliśmy ok godziny. Początkowo trasa prowadziła przez strefę hotelową w Tulum, a później już mega dziurawą drogą szutrową przez park.
Do łódek przesiedliśmy się przy moście Puente Boca Paila i stamtąd ruszyliśmy na wycieczkę pośród lasów namorzynowych. Łódki są 6 osobowe, więc bardzo kameralne. Nasza cała ekipa liczyła 2 łódki, 8 osób, plus Dominika i 2 kapitanów łódek. A więc jedną łódkę mieliśmy tylko dla naszej rodziny.
Na terenie lasów namorzynowych Sian Ka’an żyje ok 300 gatunków ptaków, m.in. pelikany, warząchwie, czaple, fregaty. Największe ich skupisko znajduje się przy tzw. Wyspie Ptaków (Isla Pajaros). Tam też spędziliśmy dłuższą chwilę podziwiając niesamowite przedstawienie. W lasach namorzynowych żyją również m.in. jaguary, pumy krokodyle, ale niestety nie udało nam się ich spotkać. Zdarza się też, że do zatoki wpływają delfiny. Tak też było w dniu naszej wycieczki, ale jakieś agresywne grupy turystów skutecznie je odstraszyły, więc musieliśmy obejść się smakiem i ruszyć dalej.
Druga część wycieczki to rejs po otwartym morzu w poszukiwaniu delfinów oraz żółwi morskich. Poszukiwania trochę nam zajęły, ale udało się! Przez dłuższą chwilę towarzyszył nam majestatyczny żółw, który wynurzył się 3 razy aby zaczerpnąć powietrza. Dla mnie to było magiczne spotkanie. Dzieci też były zachwycone!
Później przyszła kolej na delfiny. I tutaj mieliśmy już mega szczęście, bo delfinów była cała masa. Chyba kilkanaście sztuk, które łączyły się w pary albo większe grupy pływając i skacząc dookoła naszych łódek. Szał!!! Niestety zdjęć brak, bo zaaferowana zrobiłam tylko filmiki!
Oprócz podziwiania żółwi i delfinów mieliśmy też czas na kąpiel w lagunie. W planie było też snurkowanie na rafie, ale niestety warunki na to nie pozwoliły tego dnia.
Po atrakcjach na wodzie był czas na lancz i spacer po Punta Allen, czyli malutkiej wiosce rybackiej położonej na samym końcu drogi prowadzącej z Tulum.. Niestety spacer był krótszy niż planowany, bo spotkała nas tropikalna ulewa 😊
Dla mnie był to chyba najlepszy dzień z całej podróży. Delfiny już co prawda widzieliśmy na wolności w Omanie czy na Teneryfie, ale na mnie i na dzieciach robią niezmiennie takie samo wrażenie i wg Gabi i Adasia to była najlepsza rzecz na wakacjach. A spotkanie z żółwiem na wolności było moim marzeniem, które udało się zrealizować.
Tak jak wspomniałam wcześniej, nie jest to tania impreza. Za osobę dorosłą zapłaciliśmy 180 EUR, a za dziecko 165 EUR (zdaje się, że niższa cena jest za dzieci do 12 lat ze względu na niższą cenę wstępu do rezerwatu). W cenie mamy transport z i do hotelu, lancz w Punta Allen (mogliśmy dzień wcześniej wybrać co chcemy jeść, żeby nie trzeba było czekać), napoje bezalkoholowe na łódce, kanapki i owoce. I oczywiście wspaniałego przewodnika w osobie Dominiki. Polecamy z całego serca!
1 Odpowiedź
[…] Park Biosfery Sian Ka’an, który wg mnie i dzieci był najlepszą atrakcją Jukatanu. A o tym dlaczego warto tam pojechać, przeczytacie TU. […]