Singapur, Little India, 12 listopada 2018

Do Singapuru dotarliśmy po dwugodzinnym locie z Phnom Penh i od razu znaleźliśmy się w innym świecie. W świecie, gdzie ku zdziwieniu Gabrysi, nikt nie czeka na nas na lotnisku, tylko spokojnie wsiadamy do metra i jedziemy do hotelu. W świecie, gdzie mimo 5,6 mln mieszkańców, nie ma tłumów w metrze, nie ma korków na ulicach, jest relatywnie cicho i spokojnie. Gdzie ulice są czyste, a powietrze nie jest przesiąknięte smogiem. Cóż za miła odmiana po Phnom Penh.

Nasz hotel znajdował się niedaleko dzielnicy Little India i tam też skierowaliśmy swoje pierwsze kroki po zostawieniu bagaży w pokoju. Odwiedziliśmy meczet (tak, zgadza się, w dzielnicy hinduskiej). Zjedliśmy obiad w hinduskiej lokalnej knajpce (ale takiej, która miała też zachodnie jedzenie dla dzieci :)) i byliśmy świadkami przygotowań ekipy filmowej do kręcenia jakiegoś filmu. Być może nawet spotkaliśmy nieświadomie jakieś hinduskie gwiazdy show biznesu 🙂 Później przespacerowaliśmy się główną ulicą Little India, która była pięknie udekorowana na święto Divali. Odwiedziliśmy również najważniejszą świątynię w okolicy, Sri Veeramakaliamman Temple, ale jak dla mnie to ona jest atrakcyjna tylko z zewnątrz.

Jako, że dzieci były trochę zmęczone po podróży, chcieliśmy znaleźć jakiś plac zabaw w pobliskim parku, ale zaczęło padać. Najpierw troszeczkę, a później rozpętała się tropikalna ulewa, którą musieliśmy gdzieś przeczekać. W kilka minut ulice zupełnie opustoszały. Aż trudno uwierzyć, że wszyscy przechodnie nagle gdzieś zniknęli. My ukryliśmy się w kawiarni w jednym z food courtów. Przynajmniej dzieci były szczęśliwe wsuwając wielkie ciastka 🙂 Dzień zakończyliśmy spacerem po okolicy i kolacją w kolejnym z food courtów. Generalnie w Singapurze, gdzie się człowiek nie ruszy to jedzenie. Masy jedzenia. Do wyboru do koloru, a nasze dzieci i tak marudzą, bo chcą frytki albo pizzę…

Możesz również polubić…

Leave a Reply