Dzień 2, Ubud Market i Monkey Forest, 16 września
Kolejny poranek w naszej willi rozpoczęty pysznym śniadaniem na tarasie. A po śniadaniu pływanie w basenie, który znowu był tylko dla nas.
Przed południem zebraliśmy się i kierowca hotelowy zawiózł nas do samego centrum Ubud, wprost pod Ubud Palace i Ubud market.
Zwiedziliśmy dosyć szybko dostępne części pałacu i udaliśmy się na rynek. Który raczej nie przypomina rynku w naszym rozumieniu, gdyż jest to ciąg straganów znajdujących się w budynkach, a nie na zewnątrz. Szybko dostaliśmy lekcje targowania się od australijskiej turystyki i rozpoczęliśmy łowy. Udało się mam kupić w dobrej cenie sukienki dla mnie i Gabci oraz 3 latawce. Potem przepłaciłam sporo za sarong (kawał materiału z którego robi się tradycyjna spódnice) dla mnie, ale dla Tomka udało się nam kupić już za 1/3 ceny mojego. Tak, faceci też potrzebują sarong jeżeli chcą wejść do tutejszych świątyni.
Po zakupach był czas na lancz i Gabcia szybko zasnęła w wózku (w sumie była już 15), ale znowu w tym hałasie i tłumie. Ja nie wiem jak ona to robi.
Skoro już jestem przy wózkach, to dziś zobaczyliśmy może ze 2 albo 3 🙂 ale generalnie szczerze odradzam zabierania wózka na Bali (no przynajmniej do Ubud). Wiem, ze nas ratuje, bo Gabi jest leniem i do tego śpi w wózku, ale prowadzenie go po tutejszych chodnikach to horror. Tak wiec lepiej chyba jechać tutaj z dzieckiem na tyle małym, ze można je nosić w chuście, albo na tyle dużym, ze wózka nie potrzebuje. Do tej pory to jedyny problem jaki mieliśmy odnośnie dziecka w podróży.
W ogóle to niby wszyscy kochają tu dzieci i zaczepiają Gabcię, ale chyba nie są one tutaj częścią życia społecznego tak jak u nas. Wiadomo, że się nie spodziewałam krzesełek dla dzieci czy przewijaków, ale że za każdym razem będziemy się musieli upominać o ekstra talerz i widelec dla niej? Tak jakby ona miała nie jeść tylko patrzeć….
Gabi przespała w wózku nawet zakupy Tomka w supermarkecie… Skorzystałam z okazji i szukałam artykułów dla niemowląt. Udało mi się znaleźć pampersy ale tylko do 14 kg, i jakieś mleko modyfikowane też było, ale słoiczków już na pewno nie 🙂
Po spaniu przyszła w końcu kolej na Monkey Forest, czyli słynna atrakcje Ubud – Małpi Las. Małpy mieszkające tam są całkiem dzikie, więc trzeba uważać zarówno na swoje wartościowe przedmioty jak i na siebie samych. Generalnie nie wolno wnosić jedzenia (jeżeli nie mamy zamiaru go dać małpom) ani worków plastikowych (bo małpy je zabierają i się nimi bawią i zaśmiecają las). A my obładowani zakupami…. Wracaliśmy się po kilku krokach po tym jak małpa chciała nam wyrwać worek z sukienka z wózka i zostawiliśmy wszystko w przechowalni.
Lasu małp nie zwiedza się długo i też odradzam branie wózka (no chyba ze się pominie część najbardziej dziką, gdzie są same schody…). Gabrysia z jednej strony chciała podchodzić do małpek i je głaskać (na co jej absolutnie nie pozwalaliśmy), a z drugiej krzyczała i uciekała, gdy tylko jakaś małpka ruszyła w jej stronę. No cóż, tak to już jest z dziećmi.
Wieczorem poszliśmy na kolacje do knajpki obok i zamówiliśmy menu dla 2 osób. Pycha jedzonko. Gabrysi zasmakowała tutejsza zupa ogórkowa, a poza tym standardowo ryż. I dalej nie chce jeść owoców.
Jutro w końcu czas ruszyć się z Ubud. Ruszamy o 10 rano!
Info praktyczne:
Bilety do Monkey Forest: 30000 Rp
Targowanie się na Ubud Market: podobno powinniśmy zapłacić ok 1/3 ceny początkowej (taka radę dostaliśmy od poznanej Australijki). Cena za sarong to ok 50000 Rp (wg naszego kierowcy, lepiej nie wspominać ile przepłaciłam), 3 latawce kupiliśmy za 120000 Rp co było ceną początkową za 1 latawiec.