Bressanone i okolice, 19 sierpnia 2016
Na piątek rano nasi gospodarze zaplanowali wspólny brunch w Bressanone/Brixen, ale niestety Magdalena po nieprzespanej nocy została w domu, więc pojechaliśmy tylko z Andreasem. Trochę się dziwiłam, że można zjeść brunch już o 9 rano, ale nie będę się kłócić 🙂 Okazało się, że brunch w wybranym miejscu serwują owszem, ale od 10 i tylko w niedziele (więc jednak miałam rację), ale na szczęście mięli menu śniadaniowe, więc z chęcią posililiśmy się miłym miejscu. Po śniadaniu Andreas wrócił do domu, a my ruszyliśmy na spacer po uroczym miasteczku.
Jako, że Brixen jest niezbyt duże, spacer nie był długi i pojechaliśmy dalej do Varny/Vahrn, gdzie w lesie znajduje się „plac zabaw” Kneippen (czyli chodzenie po wodzie). Oprócz standardowych huśtawek i drabinek, główną atrakcją tego miejsca jest specjalna naturalna ścieżka wiodąca po przeróżnych podłożach (szyszki, kamienie, gałęzie, piasek – oczywiście należy przejść ją na bosaka), a druga jej część to spacer w lodowatej górskiej wodzie. Mi stopy odmarzały po kilku sekundach, ale Tomek i Gabrysia przeszli całą trasę nawet kilka razy (Gabrysia z przerwany na wychodzenia z wody). Potem znaleźli w rzecze zostawiony przez dzieci zabawkowy statek i koniecznie musieli sprawdzać jak płynie z nurtem 🙂 Gabrysi bardzo się podobało. Co prawda ciężko było znaleźć to miejsce, a mapa była średnio pomocna, ale warto tam przyjechać jeżeli chcemy się trochę zahartować 🙂
Po zabawie chcieliśmy zjeść obiad w pobliskiej restauracji, ale się okazało, że pora lanczu już minęła i kuchnia zamknięta. Głodni pojechaliśmy z powrotem do Bressanone i zadowoliliśmy się focaccią i kanapkami, a potem jeszcze tortem 🙂
Po kolejnym krótkim spacerze, pojechaliśmy do klasztoru w Novacella (Abbazia di Novacella/Kloster Neustift). Klasztor ten słynie z produkcji wina i wiele osób przyjeżdża tam na degustację. My zadowoliliśmy się spacerem po pięknej winnicy oraz przyklasztornych zabudowaniach. Gabrysia kontynuowała robienie zdjęć i musimy przyznać, że idzie jej coraz lepiej. Chyba czas kupić dziecku własny aparat, bo tatusiowy waży tonę, a telefon jest niezbyt wygodny dla małych rączek. Według mnie Gabrysia robi lepsze zdjęcia niż wielu dorosłych, których nieraz prosiliśmy o pomoc w zrobieniu zdjęcia. Sama naturalnie umie wybrać odpowiedni kadr i nie ucina za wielu głów 🙂
Potem już pojechaliśmy do Rio di Pustria na spotkanie z moimi rodzicami, którzy przyjechali specjalnie do Tyrolu, żeby zająć się Gabrysią podczas ślubu i wesela w sobotę. Razem zjedliśmy kolację i na noc wróciliśmy do naszych gospodarzy.