Dzień 6, Bali Bird Park, 20 września
Dzisiaj postanowiliśmy zaliczyć kolejny punkt z naszego planu, czyli Bali Bird Park. Planowo mieliśmy tam jechać z Nusa Dua, ale jako że wczoraj zrobiliśmy w sumie 2 wycieczki w 1, to uznaliśmy ze możemy trochę pozmieniać plany.
Kierowca zawiózł nas do parku po 10 (jest to w sumie jakieś 10 km od Ubud), wiec zdążyliśmy już na pierwszy pokaz ptaków o 10.30. Były papugi małe i duże, rożne ptaki, których nazw niestety nie pamiętam i kaczki na koniec 🙂 Następnie poszliśmy do kina 4 D (w ramach efektów specjalnych puszczano dym, który miał imitować chmury) na film o migracji ptaków, ale Gabcia nie dała sobie założyć okularów, wiec chyba niewiele widziała.
Potem poszliśmy przez kolejne tematyczne części parku: ptaki afrykańskie, z Sumatry, Borneo, Papui Nowej Gwinei, Jawy i Bali. Gabrysi najbardziej podobały się sowy, do których wracała ze 3 razy oraz most nad tropikalna ptaszarnia. W wielu miejscach można było sobie zrobić zdjęcie z ptakami (głownie papugami, ale również np z sowa), z czego Tomek skwapliwie korzystał. Najśmieszniejsze jest to, że oni tam robią zdjęcia, które można kupić oczywiście (w super tandetnych aranżacjach), ale nie maja nic przeciwko, żeby również robić zdjęcia samemu równocześnie z nimi. Tak więc Tomkowi zrobiono masę zdjęć, których nie kupił, bo mamy własne na aparacie.
Poza tym byliśmy na karmieniu małych papug (nawet trzymałam im miskę z jedzeniem i pozwoliłam im wejść sobie na głowę) oraz pelikanów. Gabrysia bardzo chciała im rzucać rybki, ale niestety wszystkie spadały metr od niej a nie do dziobów ptaków. Po zwiedzaniu był czas na obiad. I okazało się ze restauracja to ulubione miejsce Gabrysi, gdyż była tam masa zabawek dla dzieci, a ona się chyba stęskniła za „normalna” zabawa. Jedzenie było ok, tylko zapomniano o moim zamówieniu. Tomek dostał swoje jedzenie a ja nie i czekam i czekam. Ludzie dookoła dostają jedzenie a ja nie. W końcu się pytamy o co chodzi i się okazało, że kuchnia przeoczyła moje danie, no miło. Dostałam sajgonki ekstra za darmo, ale nie bardzo mnie to pocieszyło.
Kiedy w końcu udało się nam wygonić Gabcię z kącika zabaw, poszliśmy zobaczyć jeszcze przyległe terrarium z wężami, żółwiami i krokodylami. Proponowano nam karmienie krokodyla kurczakiem i wzięcie na ręce iguany, ale jakoś nie mieliśmy ochoty. Po wyjściu Gabcia zasnęła w wózku w 5 min chyba (stojącym wózku) a my czekaliśmy na kierowcę. Oczywiście był problem żeby śpiące dziecko przenieść do auta, ale jakoś się udało ja uspokoić w miarę szybko i zapiąć nas obie pasem, tak żeby Gabi mogła dalej spać. Po powrocie ja dostałam godzinę wolnego, a Tomek z Gabcią poszli na spacer do sklepu i na lody.
Na kolację poszliśmy do kolejnej knajpki przy naszej ulicy, tyle ze Gabcia nie chciała wejść, bo wolała ta restauracje, gdzie już wcześniej była. Ale jakoś się udało ja przekonać, że to mama i tata decydują.
Generalnie Gabcia robi nam tu niezłe akcje w knajpach. Każe się karmić, albo zjada wszystko rękami (ryż teżz) i robi przy tym okropny bałagan. Dobrze że jest blondyneczką i wola do wszystkich „bye bye” i „good night” to jakoś się wkupuje w łaski kelnerów, ale nas doprowadza do szału momentami. W domu musimy zacząć jakieś porządne wychowanie chyba….
Wracając do Parku, to myślę, że warto tam pojechać z dziećmi, ale sami byśmy się tam raczej nudzili, a biorąc pod uwagę, że za bilet płaci się jak za europejskie parki rozrywki, to warto przemyśleć 2 razy (no chyba , ze ktoś jest fanem ptaków :))
Info praktyczne:
Bilet: oficjalna cena jest w USD, ale płaci się w Rp, więc zależny od kursu. Normalny 28 USD, ulgowy (od 2 lat, ale nam się udało nie zapłacić za Gabcię) połowę.
Można spokojnie poruszać się z wózkiem dla dziecka. Na terenie parku jest restauracja i lodziarnia.