Dzień 9, Borobudur, 23 września
Dziś o 8 rano wyruszyliśmy zobaczyć jedna z największych świątyń buddyjskich na świecie – Borobudur. Świątynia datowana jest na 8 wiek, ale do tej pory nie wiadomo po co ani kto wybudował świątynię.
Droga z hotelu zajęła nam ok 1 godz. 10 min. Gabrysia przespała większość drogi. Kierowca zatrzymał się po drodze żeby kupić bilety, ale przezornie posłałam za nim Tomka, bo czułam, że nie kupi tam takich biletów jak chcemy, czyli na 2 świątynie łącznie: Borobudur i Prambanan. I oczywiście miałam racje. Odpowiednie bilety kupiliśmy w kasie przy wejściu na teren świątyni. Założyliśmy nasze własne sarongi (chyba jako jedyni, wszyscy dookoła mieli pożyczone) i ruszyliśmy w kierunku świątyni. Przy wejściu dostaje się wodę/kawę/herbatę w cenie biletu. Porwaliśmy chętnie 2 butelki wody, bo w takim upale nie wyobrażam sobie pić czegokolwiek ciepłego. Co prawda na terenie świątyni jest zakaz jedzenia i picia, no ale umówmy się, w 35 st. bez grama cienia i chodząc po schodach przed ponad godzinę, trudno nic nie pić… Jeszcze w drodze do świątyni musieliśmy omijać przewodników, sprzedawców kapeluszy i parasoli, ale nie byli aż tak natarczywi jak ci w Besakih. Trudno też było przekonać Gabrysię, że nie pojedziemy pociągiem (który podobno jest ściemą, bo jedzie tylko kawałeczek) i ze dziś nie będzie głaskać słonia.
Ogólnie Gabcia dziś była dosyć marudna i nie chciała używać własnych nóżek za wiele tylko żeby ja nosić. Wózka oczywiście nie wzięliśmy, bo po schodach to raczej się nie da 🙂
Świątynia składa się z 6 kwadratowych platform ozdobionych płaskorzeźbami, które pokazują życie Buddy, oraz 3 okrągłych , ma których stoją 72 stupy z posagami Buddy wewnątrz. Ogólnie na terenie świątyni znajduje się 504 posagi Buddy w różnym stanie (niektóre nie maja głów). Na szczycie znajduje się największa stupa, której wnętrze jest puste (nie ma do niego wstępu). Nie wiadomo czy było ono puste od zawsze na znak nirvany czy też zawierało posagi Buddy, które zostały skradzione.
Świątynie powinno się zwiedzać spacerując kolejno wkoło wszystkich platform w kierunku ruchu zegara, gdyż w ten sposób możemy zobaczy całą historię życia Buddy, my jednak zdecydowaliśmy się obejść tylko 2 z 6 platform. Nie mieliśmy przewodnika, więc i tak nic z tego nie rozumieliśmy. Przewodnik na pewno może dużo powiedzieć, ale dla nas z Gabrysią, która sporo marudzi, jest to raczej problem niestety.
Udało się nam wejść na szczyt, zrobić trochę zdjęć i czas był na drogę w dół (tu Gabrysia już większość schodów pokonała sama). W drodze do hotelu znowu spała 🙂
Świątynia robi generalnie bardzo duże wrażenie. Ilość płaskorzeźb, detale, posagi są wzorem buddyjskiej sztuki i dowodem ogromnej pracy rąk ludzkich. Tomek tylko był zawiedziony, bo myślał, że zwiedzanie tej świątyni to będzie prawdziwy hard core 🙂 a nie było tak źle.
Poza tym odpadły nas tam dzieciaki z lokalnej szkoły i chciały sobie zrobić z nami zdjęcia i przeprowadzić wywiad z Tomkiem. Hahahaha.
Później okazało się, ze to nie koniec naszego gwiazdorzenia na dziś. Kiedy wracaliśmy wieczorem z centrum handlowego dopadła nas grupa muzułmanek i wszystkie chciały sobie zrobić zdjęcie z nami a szczególnie z Gabrysia oczywiście. Poza tym jacyś uczniowie dopadli mnie tym razem i chcieli wiedzieć co sądzę o muzyce ulicznej, której akurat słuchaliśmy. Chyba logiczne, ze jak stoję i słucham to mi się podoba…
W ogóle to centrum handlowe to ulubione miejsce Gabrysi, gdzie można udawać, że się gra na flipperach itp. Dziś znowu tam jedliśmy kolację, tyle że w kanapie z tajskim ulicznym jedzeniem – tzn tak się nazywało miejsce, a nie jedliśmy na ulicy. Jedliśmy frytowane grzyby, owoce morza i kurczaka. Absolutnie nie miało to nic wspólnego z jakimkolwiek tajskim jedzeniem z jakim miałam wcześniej do czynienia. Ale było ciekawie.
Info praktyczne:
Bilet łączny na Borobudur i Prambanan 30 USD, Gabrysia weszła za darmo, ale są bilety ulgowe dla dzieci. Można pożyczyć sarongi bez opłat. Jest kawa/herbata/woda przy wejściu w cenie. Są przewodnicy mówiący w rożnych językach, niestety nie wiem ile kosztują. Dziecko trzeba albo nosić, albo musi samo łazić po schodach. I zawsze jest tam upał, dlatego wiele wycieczek jedzie tam już o wschodzie słońca.