Maskat, 20 października 2019
Nasz pobyt w Maskacie rozpoczęliśmy od zwiedzenia Wielkiego Meczetu Sułtana Qaboosa. Meczet jest otwarty dla niewiernych tylko od 8 do 11 rano, więc trzeba się wybrać tam zaraz rano. My byliśmy ok godziny 10 i był straszny upał, a słońce odbijające się od białych budynków i posadzek oślepiało. Warto dodać, że jest to jedyny meczet w Omanie dostępny dla turystów. Oczywiście obowiązuje odpowiedni ubiór, a więc długie spodnie i rękawy, a kobiety muszą mieć zasłonięte włosy. Jeżeli przyjdziemy źle ubrani, to można pożyczyć strój przy wejściu. Teoretycznie do sal modlitewnych jest zakaz wstępu dla dzieci poniżej 10 lat, ale nas widział ochroniarz i wpuścił (a raczej nawet zaprosił nasze dzieci do wejścia).
Jeszcze kilka lat temu Meczet ten mógł się poszczycić największymi żyrandolem oraz dywanem na świecie, ale obecnie rekord ten został pobity przez meczet w Dubaju. Co oczywiście nie zmienia faktu, że 14 metrowy, ważący 8,5 tony żyrandol, wysadzany 600 000 kryształków Svarowskiego, nie robi wrażenia. Gabrysia była nim zachwycona. Dywan ma wielkość ponad 4300 m2 i był tkany przez ponad 4 lata! Wow wow wow! Całość budowli robi ogromne wrażenie, piękna arabska architektura przypominająca pałace z Baśni 1001 nocy. Mi osobiście bardzo podoba się to, że wszystko jest białe z wyjątkiem złotej kopuły, a głównymi ozdobami są właśnie żyrandol i dywan. Żadnych obrazów, rzeźb, zbytecznych szczegółów. To chyba najważniejszy punkt w Muskacie, którego nie można ominąć.
Po zwiedzeniu meczetu pojechaliśmy do Mutrah, czyli starszej części miasta. Tam przespacerowaliśmy się po souqu, czyli tamtejszym rynku. Souq w Mutrah to plątanina korytarzy i setek sklepików z biżuterią, ubraniami, pamiątkami, perfumami itd. Całość jest pod dachem, więc nie musimy się martwic upałem panującym na zewnątrz. Przy wejściu do souqu znaleźliśmy coffee shop, gdzie zjedliśmy późny lancz złożony z hummusu, falafela, sałatki i pysznych soków. Świeżo wyciskane soki owocowe są tutaj wszędzie! A więc obowiązkowo codziennie musi być pyszny soczek 🙂
Popołudniu tego samego dnia wybraliśmy się na mały „spacer” w górach. Mutrah Geotrek został nam polecony jako do zrobienia z dziećmi (z zastrzeżeniem, że Adaś na plecach), ale musimy przyznać, że lekko nie było. Momentami były bardzo ostre zejścia albo trzeba się było wspinać po skalach 😊 Nam trasa zajęła ok 1 godz i 45 min. Bez dzieci byłoby pewnie pół godziny szybciej. Zaczęliśmy w okolicy parku Riam ostrym podejściem pod górkę (częściowo są schody), potem było równie ostre zejście. Druga cześć trasy prowadzi przez wadi, ale wcale nie jest lekko, bo momentami są kałuże, wielkie głazy itd. Gabrysia była super dzielna, skalała jak kózka po skałach, wspinała się i prawie nie marudziła. Adaś większość trasy spędził w nosidle głównie ze względów bezpieczeństwa. Częściowo chciał sam iść, ale było zbyt ślisko bądź nierówno jak na jego małe stópki. Tam gdzie mu pozwoliliśmy samemu chodzić, radził sobie całkiem niezłe. Szlak kończy się w Mutrah. My na trasę ruszyliśmy ok godz 15 i była to bardzo dobra decyzja, bo o tej porze dnia większość trasy jest w cieniu i idzie się całkiem przyjemnie. Kiedy dotarliśmy do Mutrah zaczynało się powoli ściemniać. Już wcześniej zaplanowaliśmy, że w tym momencie ja z dziećmi zaczekamy na ławce przy promenadzie nadmorskiej, a Tomek pójdzie po auto (ok 1-1,5 km). Tak też zrobiliśmy i to była dobra decyzja dla zmęczonych Gabrysiowych nóżek.
To był długi dzień, ale wyprawa w góry była hitem i jeżeli macie w domu małe kozice to polecamy! Warto pamiętać o pełnych butach (najlepiej do chodzenia po górach, ale domyślam się, że mało kto takie bierze na urlop w ciepłe kraje).