Półwysep Helski, 13 – 20 lipca 2019
Co prawda campingi to nie nasza rzecz, ale postanowiliśmy spróbować. Moja siostra z rodziną, jak również wiele starych znajomych spędza w Chałupach każde lato, i wszyscy to kochają, no więc w sumie czemu nie? Początkowo chcieliśmy wpaść na Hel tylko na 3-4 dni podczas naszych wakacji w Polsce, ale w sezonie letnim wynajęcie domku na krócej niż tydzień nie jest chyba możliwe… w każdym razie nie ma takiej opcji na Campingu Ekolaguna w Chałupach, no wiec stanęło na tym, że spędziliśmy cały tydzień próbując życia z dala od hotelowych wygód 🙂 Jak było?
To zacznijmy od plusów 🙂 Mieszkanie na campingu Ekolaguna (w domku czy przyczepie) to nieustanne przebywanie na łonie natury. Właściwie cały dzień spędzamy na dworze. Każdy posiłek jemy przed naszym tymczasowym domkiem, do środka wchodzimy się jedynie przespać. My zdecydowaliśmy się na wynajęcie domku holenderskiego, więc mieliśmy własną łazienkę, kuchnię i 2 sypialnie (dzieci była wielkości szafy :)) Ci co mieszkają na Ekolagunie w przyczepach korzystają ze wspólnych sanitariatów, które są tam w całkiem przyzwoitym standardzie. Poza tym na terenie campingu jest całkiem fajna tawerna i plac zabaw, na którym nasze dzieci szalały do wieczora.
Plaża od strony morza w Chałupach jest pusta, czysta i piękna. O godzinie 10 rano byliśmy sami (nikt inny tak wcześnie nie wstawał), a w południe było kilkanaście innych rodzin, tak więc o tłumach jak we Władku można zapomnieć. Woda w Bałtyku wiadomo, lodowata, ale nasze dzieci dzielnie się kąpały (w piankach) i jedynie Tomek dotrzymywał im towarzystwa. Poza tym nie ma to jak budowanie zamków z piasku na plaży. A że piasek tam jest czysty i biały, to nawet ja pozwoliłam się zakopać po szyje.
No i największy hit naszego pobytu na Helu, to Gabrysia pływająca na windsurfingu! Mikołaj już w zeszłym roku się uczył i w tym kontynuował swoje lekcje. Gabrysia początkowo nie była zainteresowana, ale kiedy nagle się zdecydowała, pobiegliśmy zamawiać lekcje i instruktora zanim zdążyła zmienić zdanie! Przez 5 dni uczyła się dzielnie łapać wiatr w żagle. Wpadała do wody, wchodziła na deskę i podnosiła żagiel niezliczoną ilość razy. Nie marudziła tylko z uśmiechem walczyła dalej. Byliśmy super dumni 🙂 Jeszcze wspomnę, że Tomek pozazdrościł Gabrysi i też wziął jedną lekcję windsurfingu 🙂 ale więcej nie chciał, ciekawe czemu?
Adaś był oczywiście bardzo zazdrosny, zły i smutny, że on też nie może. Pierwszego dnia kazał się ubrać w piankę i kamizelkę ratunkową i chciał wchodzić na wolna deskę. Ostatniego dnia zrobiliśmy mu niespodziankę, pożyczyliśmy kajak i popływaliśmy z nim po zatoce, zaczepiając po drodze Gabrysię i Mikołaja na windsurfingu. Wiatr był słabiutki, ale dla dzieci to nawet lepiej.
Z minusów to wiadomo: camping to nie hotel. Nikt nam nie sprząta, nikt nam nie gotuje, pościel i ręczniki trzeba mieć własne, a wygoda łóżek pozostawia dużo do życzenia. Do tego ściany są z papieru, więc jeżeli trafimy na imprezowych sąsiadów, to jedyne co nam pozostaje, to się do nich przyłączyć 🙂 Generalnie to trzeba lubić. My staramy się być otwarci na różne doświadczenia, więc nie mówię, że nigdy więcej 🙂