Batumi, 20 czerwca 2016
Nasz ostatni dzień w Batumi spędziliśmy na całkowitym leniuchowaniu. Rano była plaża, a na niej budowanie zamku z kamieni i kąpiel w morzu Czarnym. Potem obiad w pobliskiej restauracji adżarskiej (jedzenie bardzo dobre, gorzej z obsługą). Po obiedzie była siesta, a popołudniu basen. Gabrysia nauczyła się w końcu sama nurkować (tzn wkładać głowę pod wodę bez naszej pomocy), a nawet skakała sama do płytkiego basenu bez rękawków (i wpadała głową pod wodę za każdym razem)! Jesteśmy dumni!
Tylko tyle i aż tyle 🙂
Następnego dnia o 8 rano mieliśmy pociąg powrotny. Mały problem stanowił fakt, że śniadanie w hotelu jest od… 8. No ale obiecano nam zrobić paczki z jedzeniem. Pudełka owszem, dostaliśmy. Jedzenie w nich było. Ale już żeby pomysleć o sztućcach plastikowych i serwetkach to ewidentnie za dużo (a dostaliśmy nieprzekrojone bułki, ser w sporych kawałkach itp). Napojów żadnych też nie dostaliśmy. Chyba nie wymagamy za dużo po 4**** hotelu? Do tego ktoś z obsługi musiał osobiście sprawdzić czy korzystaliśmy z mini baru, bo na słowo nam nie wierzą. Daleko jeszcze do europejskich standardów.
Za to na dworzec jechaliśmy tym razem taksówka z licznikiem i dzięki temu dowiedzieliśmy się, że normalna stawka na tej trasie to 8GEL (a przy przyjeździe chcieli od nas 15)! Lepiej pominąć fakt, że taksówka bez problemu rozpędzała się do 100km/h w centrum miasta, a pasów w niej nie było….