Kraj Basków z dziećmi – atrakcje
W Kraju Basków spędziliśmy mniej więcej trzy dni, ale nocowaliśmy tylko jedną noc. Jak to możliwe? Otóż pierwszego dnia po dotarciu na wybrzeże zwiedziliśmy San Sebastian, drugiego ruszyliśmy na zachód odwiedzając cztery niżej wymienione miejsca, a do Bilbao pojechaliśmy na jeden dzień nocując już w Kantabrii. Nie był to logistycznie najlepszy pomysł, ale wynikało to z kilka zmian planu podróży, które robiliśmy dosyć na ostatnią chwilę. Gdybym planowała jeszcze raz, to spokojnie zostałabym na 2-3 noce w tej okolicy. Z resztą, jak już wcześniej wspomniałam, te regiony są tak małe, że przejazdy nie zajmowały nam bardzo dużo czasu.
SAN SEBASTIAN
San Sebastian to nadmorski kurort i dosyć spore miasto. Jest również znane pod baskijską nazwą Donostia. Miasto słynie m.in. z fantastycznego jedzenia: słynnych pinxtos oraz sernika baskijskiego. Poza tym może poszczycić się bardzo ładną plażą i przyjemną starówką.
My do San Sebastian dotarliśmy ok godz. 11 więc mieliśmy cały dzień na zwiedzanie. Biorąc pod uwagę, że nocleg mieliśmy w dzielnicy Antiguo stamtąd rozpoczęliśmy długi spacer promenadą wzdłuż plaży La Concha. Po dotarciu na starówkę, zjedliśmy na lancz obowiązkowe pintxos. Pintxos to takie małe przekąski zazwyczaj nadziane na patyczek i mające za podstawę kawałek bagietki. Takie mini kanapeczki. Zazwyczaj znajdziemy na nich ryby, krewetki, bądź lokalne wędliny. Ale rodzajów pintxos jest cała masa. Do tego dla chętnych baskijski cydr (ja wolę sangrię). Po lanczu udaliśmy się na wzgórze Urgull, na którego szczycie znajduje się średniowieczny zamek Motako Gaztelua. Całe wzgórze to park, z którego możemy podziwiać widok na miasto i okolicę. Pamiętajcie o zapasie wody zanim udacie się tam na spacer, jednak to spore wzgórze.
Po obowiązkowym spacerze przez starówkę, zjedliśmy pyszne lody i popołudnie spędziliśmy na plaży La Concha. Był to jedyny dzień w czasie wakacji, kiedy ja odważyłam się wejść do morza, co oznacza, że woda musiała być ciepła 🙂 Na kolację znowu były pintxos (dzieci jadły burgery i nachosy).






PLAŻA ITZURUN
Plaża Itzurun w miejscowości Zumaia była pierwszym punktem na naszej trasie z San Sebastian do Kantabrii. Plaża ta słynie z fantastycznych formacji skalnych, ciemnego piasku oraz fal, na których pływają amatorzy surfingu. Najbliższy parking jest w porcie przy Amaia Plaza. Przy plaży są darmowe toalety oraz prysznice. My byliśmy tam tylko na chwilę rano, ale już było sporo surferów i zbierali się pierwsi plażowicze. Bardzo malownicza plaża, na pewno warta chociaż krótkiej wizyty.


MUTRIKU
Niewielkie, nadmorskie miasteczko, w którym zatrzymaliśmy się w dalszej drodze na zachód. Zaparkowaliśmy na darmowym parkingu na wzgórzu i stamtąd skulaliśmy się w dół do portu, po drodze zaopatrując dzieci w lody. Było przyjemnie, ale nie jest to jakiś obowiązkowy punkt na tej trasie.
W Mutriku jest całkiem ładna plaża oraz naturalne baseny, które zachęcają do kąpieli w morzu.


LEKEITO ORAZ WYSPA SAN NICOLAS
Następnym punktem na naszej trasie było Lekeito. Miasteczko jest znacznie większe od Mutriku i ma dwie plaże leżące u ujścia rzeki Lea. Jest też bardzo popularne wśród turystów, szczególnie przy pięknej pogodzie. Naszym celem była plaża Isuntza oraz maleńka wysepka San Nicolas, na którą można przejść po betonowej ścieżce, ale tylko kiedy jest odpływ. To właśnie jedno z tych ciekawych miejsc na północnym wybrzeżu, gdzie pływy mają tak duże znaczenie. Godziny przy- i odpływów znajdziecie na TEJ stronie.
Niestety całkowicie nie wzięliśmy pod uwagę popularności Lekeito i kiedy dotarliśmy tam w południe, zaparkowanie samochodu graniczyło z cudem. Darmowe parkingi znajdują się ok 1 km od plaży i centrum miasteczka. W centrum zaparkowanie jest całkowicie niemożliwe. Z resztą te parkingi były również całkiem zajęte, kiedy my tam przyjechaliśmy. Więc nie popełnijcie tego błędu co my, i nie przyjeżdżajcie tam w samo południe oraz zaplanujcie znacznie więcej czasu niż my.
Nam czasu starczyło jedynie na zjedzenie lanczu (właściwie tylko ja i dzieci jedliśmy, bo Tomek pół godziny szukał miejsca parkingowego), spacer na wyspę oraz szybką kąpiel w morzu. Niestety nie mieliśmy tego dnia możliwości nacieszyć się tym miejscem, bo spieszyło się nam na kolejny punkt, a szkoda, bo mi się tam całkiem podobało, a dzieci też chętnie zostałyby dłużej na plaży.


SAN JUAN DE GAZTELUGATXE
W Lekeito nie mogliśmy zostać dłużej, gdyż na godz. 15.30 mieliśmy wejściówki do San Juan de Gaztelugatxe. Jest to niewielka wyspa położona Zatoce Biskajskiej, ok 30 km na wschód od Bilbao. Z lądem połączona jest długim mostem, a do niewielkiej kaplicy świ. Jana Chrzciciela prowadzi ponad 270 schodów. Słowo Gaztelugatxe w nazwie wyspy oznacza „niedostępny zamek”. Miejsce to jest zapewne znane fanom serialu „Gra o tron”. My nie oglądaliśmy, więc dla nas nie miała takiej wartości, ale wspominam dla Was.
Wejście na San Juan de Gaztelugatxe jest darmowe, ale potrzebne są nam rezerwacje, które możemy zdobyć na TEJ stronie. Rezerwacje są na daną datę i godzinę i można je wykorzystać pomiędzy 10 min przed a 60 min po wyznaczonym czasie. Jeżeli nie wykorzystamy naszej rezerwacji, nie będziemy mogli zrobić nowej na to samo nazwisko przez kolejne 12 miesięcy! Jest możliwość odwołania mejlowego lub telefonicznego poinformowania o ewentualnym spóźnieniu. Jeżeli zależy Wam na odwiedzeniu tego miejsca, to koniecznie zarezerwujcie wejściówki na kilka tygodni do przodu. My nasze zamówiliśmy ok 3 tyg wcześniej i dostępne były już tylko godziny popołudniowe (co nam akurat pasowało, ale jeżeli chcecie tam być rano, to trzeba sprawę ogarnąć duuuużo wcześniej).
Na miejscu jest parking płatny 3 EUR, a trochę dalej jest drugi darmowy (jeżeli uda się Wam na nim znaleźć miejsce). Kontrola „biletów” jest zaraz obok parkingu.
Trasa z parkingu do kaplicy na wysepce to ok 1,3 km w jedną stronę. Niby niedaleko, ale pamiętajcie o sporym przewyższeniu. Najpierw czeka nas strome zejście w dół, a później 270 schodów w górę. A z powrotem odwrotnie 🙂 Nam całość zajęła ok 1 godziny.




BILBAO
Do Bilbao pojechaliśmy na wycieczkę będąc już w Kantabrii. Wykorzystaliśmy dzień z gorszą pogodą i ruszyliśmy.
Bilbao to największe miasto w regionie, położone u ujścia rzeki Nervión. Parkowanie, jak w każdym innym mieście nie było łatwe, ale udało nam się zostawić samochód gdzieś w dzielnicy Deusto na darmowy parkingu przy ulicy. Stamtąd spacerem udaliśmy się w stronę słynnego muzeum Guggenheim. W planie nie mieliśmy zwiedzania, jedynie podziwiania z zewnątrz jego specyficznej bryły oraz obowiązkowo konstrukcję „Maman” de Louise Bourgeois, czyli wielką pajęczycę oraz „Puppy”, czyli ogromnego kwiatowego szczeniaka. Adam odkąd pokazałam mu zdjęcia Bilbao w internecie czekał na zobaczenie pieska.
Stamtąd spacerem udaliśmy się w stronę starówki. Po drodze zjedliśmy lancz w bardzo klimatycznej Café Iruña (obowiązkowe pintxos). Zajrzeliśmy pod katedrę Bilboko Donejakue (nie zwiedzaliśmy, bo wstęp płatny), podziwialiśmy witraż na dworcu Bilbao-Abando, zjedliśmy lody i słynny baskijski sernik (pycha!). Ogólnie bardzo spodobał się nam klimat Bilbao. Wąskie uliczki na starówce i kamienice z ukwieconymi balkonami. Tomek mówi, że to jego ulubione miasto na północy Hiszpanii.








Właśnie będąc w Kraju Basków, oboje z Tomkiem uznaliśmy, że być może to jest miejsce, gdzie moglibyśmy przeprowadzić się na emeryturę. Bardzo podobał nam się klimat tego regionu, plaże, krajobrazy i jedzenie. Tylko chyba jednak kiepsko tam z pogodą zimą, a jednak my chcemy uciec od szaro burej szwedzkiej rzeczywistości… W każdym razie, to właśnie ten region został naszym ulubionym na północy Hiszpanii.